Legendy, mimo że są owocem ludowej wyobraźni, często kryją w sobie iskierkę prawdy odzwierciedlającą fragment rzeczywistości. Dzięki temu mogą stanowić źródło wiedzy o historii i o warunkach życia społeczności, zarówno w odległej przeszłości, jak i w niedawnych czasach. W epokach, z których zachowało się niewiele dokumentów, ludowe opowieści stają się cennym świadectwem, odsłaniającym wiedzę o ówczesnych realiach gospodarczych, społecznych i politycznych. Wiele z nas ma pierwszy kontakt z tym elementem kultury i tradycji już w dzieciństwie.[1]
Jeździec bez głowy
Dawno, dawno temu, w ziemskich zakątkach obecnej Płużnicy, panowała opowieść o groźnym duchu - jeźdźcu bez głowy. W dawnych czasach, na tych terenach żył niesławny rycerz Kirchacz, który swoim surowym i nieustępliwym charakterem zniewalał mieszkańców Płużnicy. Biedni poddani nosili ciężkie brzemię opresji, płacąc wygórowane podatki oraz doznając kar nawet za najmniejsze przewinienia. Strach przed Kirchaczem był tak wielki, że nikt nie odważył się go wyzwać na pojedynek.
Jednak pewnego dnia, kiedy Kirchacz wyjechał na odwiedziny do przyjaciela, mieszkańcy Płużnicy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Zorganizowali zasadzkę, licząc na to, że uda im się pokonać swojego prześladowcę. Gdy Kirchacz wraz z orszakiem wpadł w pułapkę, odważny wieśniak wyskoczył z zaskoczenia i odebrał rycerzowi życie, odcinając jego głowę. Legenda głosi, że tę głowę wrzucono do głębin jeziora, podczas gdy bezgłowe ciało pochowano w pobliskim lesie, któremu później nadano nazwę po okrutnym rycerzu.
Jednak śmierć rycerza nie przyniosła spokoju tym terenom. Co noc, dokładnie o północy, duch Kirchacza wstawał z grobu i dosiadał swojego czarnego konia, przemierzając pola Płużnicy w poszukiwaniu swojej zguby - odciętej głowy. Opowieść mówi, że jedynie odnalezienie jej pozwoli mu na wieczny spokój.
Mieszkańcy Płużnicy przekazują tę historię z pokolenia na pokolenie, ostrzegając, by nie spacerować po północy w pobliżu jeziora czy lasu Kirchacza. Bo kto wie, czy przypadkiem nie spotka jeźdźca, który błądzi w ciemności, poszukując swojej zguby...[2]
Nawiedzony dwór w Bartoszewicach
W sercu Bartoszewic, wśród rosnących drzew i malowniczych polan, góruje willa, której historię opowiadają stare legendy. Ta majestatyczna rezydencja, wzniesiona w XIX wieku, była świadkiem wielu wydarzeń, ale przede wszystkim opowieści o rodzinie von Pflug. Ten zacny niemiecki ród zarządzał bartoszewickim majątkiem od roku 1901, kiedy to głowa rodziny Paul Emil von Pflug zakupił go od swego szwagra.
Dobre były czasy za panowania von Plugów. Zarówno Paul Emil von Pflug, jak i jego najmłodszy syn Günther, późniejszy właściciel Bartoszewicz, wprowadzali wiele nowoczesnych technicznie rozwiązań w swoim gospodarstwie. Przechodząc obok ich włości można było podziwiać ich ogrom i zadbany stan, a z oddali słychać było równy turkot lokomobili. Byli to dobrzy gospodarze, zawsze życzliwi miejscowej ludności. Za czasów swojego splendoru, to właśnie Günther von Pflug niósł chwałę Bartoszewicom. Ten niezwykle przedsiębiorczy człowiek, z wizją i pasją do pracy, przekształcił małe, niewielkie Bartoszewice w kwitnące centrum szlacheckie. Na jego polecenie powstały wspaniałe budynki folwarczne, które stały się duszą tego regionu. Gdy Günther von Plug zmarł pochowano go na terenie parku okalającego dwór w Bartoszewicach. Miejsce pochówku tego dobrego gospodarza upamiętnia wielki głaz, widoczny z okien willi.
Jednak śmierć nie była w stanie zatrzymać Günthera w jego trosce o Bartoszewice. Mieszkańcy twierdzą, że można go dostrzec, przechadzającego się po dawnym folwarku i badającego stan budynków. Jego duch do świtu snuje się po bartoszewickim parku, doglądając wiekowych dębów i poszukując ukojenia i odpoczynku, które za życia dawało mu przechadzanie się po swoim rozległym i imponującym majątku. Będąc w bartoszewickim dworze wieczorową porą można napotkać przyjaznego ducha gospodarza , który co noc powraca z zaświatów, by pilnować swego dobytku.[1]
Zaklęty dwór w Uciążu
W głębinach tajemniczych lasów, nieopodal Bartoszewic, rozciąga się wieś Uciąż, gdzie na skraju starego parku stoi tajemniczy, opuszczony dwór. Dawno temu był to dom dumnej rodziny, której przodkiem był Żyd nazwiskiem Lewin, porucznik w szeregach czerwonych huzarów. Opowieści wspominają, że pewnego razu, natchniony gorączkową chęcią zdobycia fortuny, Lewin wybrał się do Berlina. Tam jednak, zamiast zdobywać majątek, przegrał go w hazardzie. Zadłużony po uszy i pozbawiony dumy wrócił w ciemności nocy do Uciąża. Nie chcąc, by resztki jego bogactwa wpadły w niepowołane ręce, zwołał służbę i kazał schować wszelkie skarby - od błyszczących złotych monet, przez srebrne naczynia, po niezwykłe dzieła sztuki - w mrocznych podziemiach dworu. Gdy ostatnia rzeźba została ukryta, kazał zamurować wejście do kryjówki, tak by nigdy więcej nie ujrzało światła dziennego.
Zrozpaczony swoją niewłaściwą decyzją, Lewin poddał się ciemnościom swojego umysłu i zdecydował się odebrać sobie życie. Jednak choć jego ciało nie przetrwało, dusza została uwięziona wśród starych murów dworu. Od tej pory, gdy nadejdzie noc, szepty i jęki rozbrzmiewają w opuszczonych korytarzach. Mieszkańcy Uciąża twierdzą, że to Lewin błądzi po swej posiadłości, rozpaczliwie próbując odnaleźć spokój. Miejscowa ludność owe miejsce zaczęła nazywać "Zaklętym Dworem". Budynek ten do dzisiaj budzi respekt i strach w sercach tych, którzy śmieli zbliżyć się zbyt blisko.
Legenda o nazwie wsi Uciąż
Z nazwą wsi Uciąż związana jest interesująca opowieść. W czasach jeszcze przed rozbiorami między dwoma właścicielami sąsiadujących wsi nawiązał się konflikt. Trzciński właściciel Trzcianka i Sierzputowski dziedzic Czapel spierali się o granicę w lesie. Ten konflikt trwał przez wiele lat, a za panowania Stanisława Augusta stał się szczególnie zaostrzony. Po rozbiorze Polski, Sierzputowski ostatecznie wygrał ten spór, ale pruskie władze odebrały mu teren Czapel i musiał szukać innego miejsca, by się osiedlić. Przeniósł się więc na kawałek wykarczowanego lasu nieopodal. Nowe miejsce nazwał Uciążem, na znak wielu uciążliwośći, jakie przysporzył mu konflikt z Trzcińskim. A było to tak:
Dawno temu żył niejaki Sierzputowski. Był to doświadczony rotmistrz i mężny wojownik, który wierzył mocno w siłę swojej szabli i wsparcie bliskich, bardziej niźli w sądownictwo czy dyplomację. Po latach tułaczki po świecie, powrócił w rodzinne strony, by odzyskać dziedziczne ziemie w miejscowości Czaple. Na jego nieszczęście, gdy wrócił do domu, okazało się, że ziemie te zajmują inni. Trzcińscy przejęli władzę nad Czaplami, a Sierzputowski musiał stawić czoła trudnym wyborom. Jego ojciec nie żył, a matka znalazła schronienie niedaleko, w Radzyniu, u dawnej przyjaciółki z młodości, panny Działowskiej. Jednak dumny rotmistrz nie zamierzał poddawać się bez walki. Uznając, że prawo jest po jego stronie, postanowił odzyskać swoje ziemie. Zebraszy grupę wiernych przyjaciół oraz urzędowego woźnego, pana Rybińskiego, Sierzputowski wkroczył do Czapel, wypędzając intruza i przejmując kontrolę nad swoją dziedziczną własnością. Pan Rybiński oficjalnie potwierdził te działania, odsyłając przeciwników do sądów. Ta historia rozgrywała się na kilka lat przed tragicznym rozbiorem Polski. Pan Sierzputowski zasiadł na swoich ziemiach, tocząc sądową batalię z Trzcińskim. Mimo że rotmistrz był ceniony i szanowany w całym regionie, nie miał środków na prowadzenie kosztownej batalii prawnej. Jego przyjaciele namawiali go na zawarcie pokoju, ale Sierzputowski nie chciał słuchać. Nastały trudne czasy dla rotmistrza, gdy po rozbiorze Polski niemieckie sądy przejęły kontrolę. Ich biurokracja i żądza korzyści finansowych sprawiły, że Sierzputowski tracił coraz więcej ziem. Jednak nie ugiął się do końca. Udało mu się zachować kawałek ziemi, na której postawił własny dom. W geście buntu i drwiny nazwał te ziemie Uciążem, wskazując tym samym na ciężary, które przyniosła mu walka z Trzcińskim. Ta nazwa przetrwała wieki, stając się wiecznym świadectwem determinacji i uporu rotmistrza Sierzputowskiego.[2]
Wyspa Kormoranów
W dawnych, zapomnianych czasach, w ukrytej dolinie, leżała malownicza wioska Bożawoda. Otoczona gęstymi lasami i kwitnącymi łąkami, kryła w swym sercu sekret – czarodziejskie źródło. Woda wypływająca z tego źródła miała cudowną moc – każdy, kto jej skosztował, zatrzymywał w sobie bieg czasu. Skóra mieszkańców nie marszczyła się, oczy nie traciły blasku, a serce biło młodością. Mieszkańcy Bożejwody, dzięki temu niezwykłemu darowi, prowadzili spokojne, niemalże idylliczne życie, w którym dni mijały im na śpiewie, tańcu i wspólnych świętowaniach. Lecz jak mawiano w dawnych przysłowiach: "Sekrety jak woda – prędzej czy później się wylewają". Tak też stało się z tajemnicą Bożejwody.
Gdy wieść o czarodziejskim źródle dotarła do uszu dzikiego plemienia Lotów, ich wodzowie postanowili zdobyć cudowną wodę dla siebie. Mieszkańcy Bożejwody, przewidując zagrożenie, postanowili zasypać źródło, by ukryć przed światem jego moc. Zabrali ze sobą kilka beczek cudownej wody i schronili się na wyspie jeziora Płużnickiego, w nadziei, że zostaną tam niezauważeni. Jednak plemię Lotów, nieugięte i zdeterminowane, nie dało się zwieść. Oblegali wyspę, odcięli dostęp do jedzenia i czystej wody. Zapasy mieszkańców Bożejwody zaczynały się kurczyć, a woda z czarodziejskiego źródła powoli się kończyła. Mijające dni przywracały im proces starzenia. Ale w desperacji, kiedy życie na wyspie stawało się już nie do zniesienia, coś niezwykłego się wydarzyło. Skóra pewnej staruszki pokryła się piórami. Z jej ramion zaczęły wyrastatać potężne skrzydła, a twarz zamieniła się w dziób. Niedługo potem reszta mieszkańców przeszła podobną metamorfozę, stając się stadem majestatycznych kormoranów. Zjednoczeni, wzniesieśli się w powietrze i rozpoczęli atak na Lotów, przewyższając ich siłą i zaskoczeniem.
Legenda mówi, że jeśli któryś śmiałek odnajdzie ukryte źródło i zdoła oblać ptaki cudowną wodą, mieszkańcy Bożejwody odzyskają swoją ludzką postać i opuszczą wyspę rozchodząc się w poszukiwaniu utraconych przed laty domostw.[3]
Jak powstało Jezioro Wieldządzkie
Nad brzegami Jeziora Wieldządzkiego unosi się wieczna mgła tajemnicy, w której skrywane są sekrety przeszłości. Jednym z nich jest legenda o potężnym zamku, co to stał w tym miejscu.
Kiedyś, zamiast jeziora, wznosił się tam górujący nad okolicą zamek, a w jego murach mieszkał pan, znany daleko poza granice swoich włości ze swej okrutności. W jego cieniu, niczym urokliwa tajemnica, powstało malutkie stawisko. Szeptano w okolicy, że woda z tego bajorka z dnia na dzień stawała się coraz bardziej niespokojna i może wkrótce zagrozić podwalinom potężnego zamku. Ale dumny władca, pewny swej niezwyciężoności, lekceważył owe szepty i ostrzeżenia. Jednak natura nie daje się lekceważyć. Pewnej listopadowej nocy, kiedy księżyc przyglądał się ziemi, woda wściekła się i z zimną determinacją pochłonęła zamek wraz z jego mieszkańcami. Od tamtej pory, co roku, w listopadową noc, jezioro oddaje to, co kiedyś pochłonęło. W świetle księżycowym widać kontury zamku, jego baszty, łuki oraz nieśmiertelnych rycerzy trzymających wieczną wartę.
Ale jezioro kryje w sobie jeszcze inną historię, równie fascynującą. W sylwestrową noc, kiedy stary rok mija, a nowy nie zdążył jeszcze nadejść, pojawia się zjawa dawno zmarłego władcy, który gna karocą ciągniętą przez dzikie rumaki. Pędzi przed siebie, nie zdając sobie sprawy, że jego ukochany zamek już nie istnieje. W pewnym momencie, kareta zanurza się w jeziorze, a zjawa znika w mrokach wody.
Jak diabeł urwał kozie ogon
W odległej wsi o nazwie Nowa Wieś, mieszkańcy opowiadają starą legendę, w której humor splata się z tajemnicą. Opowieść ta dotyczy stworzenia kozy.
Dawno, dawno temu, gdy świat był jeszcze młody, Pan Bóg tworzył zwierzęta. Owieczkę stworzył jako symbol niewinności i pokory. Pan Bóg dużo miał przy tym pracy, więc zlecił diabłowi, żeby ulepił kozę, a następnie ożywił ją wypowiadając słowa: "Koza, w imię Boże, wstań". Problem polegał na tym, że słowa "w imię Boże" diabłowi za nic nie chciały przez gardło przejść. Wołał więc uparty diabeł “Koza wstań”. I tak w kółko wciąż na nowo “Koza wstań, “Koza wstań”. Lecz koza leżała nieruchomo, nie dając znaku życia. Frustracja diabła rosła z każdą chwilą. Zdenerwowany i niecierpliwy zaczął szarpać kozę za ogon, próbując w ten sposób obudzić ją do życia. Szarpał tak mocno i tak długo, aż w końcu... ogon kozy oderwał się. I tak po dziś dzień kozy nie mają długiego ogona.[4]
Diabelski gniew na Zgniłce
W cieniu Wąbrzeźna rozciąga się mroczna kraina Zgniłka, zatopiona w trzęsawiskach i błotach, której czeluści kryją mroczną tajemnicę. Miejscowi opowiadają, że to tu złe duchy postanowiły stworzyć swoje królestwo, dręcząc niewinnych mieszkańców okolicznych wsi. Z łoskotem rzucane były czaszki i kości, tworząc piekielne melodie, które odbijały się echem przez nieprzebyte lasy, aż do samych bram Wąbrzeźna. Demoniczne istoty uwielbiały gry i rywalizację, rzucając kośćmi na starym płaskim głazie, który po tylu latach nadal nosi ślady ich nocnych zabaw. Jeden starzec opowiadał, że podczas pełni księżyca można było usłyszeć ich przekleństwa i rechot. Duchy uwielbiały wszelkie rozrywki, a po ich szaleńczych tańcach pozostawała stratowana trawa. Kiedy miejscowy leśniczy przemierzał ten teren, machał tylko ze smutkiem głową, mówiąc:
- To miejsce nosi klątwę. Ani jedna roślina nigdy tu się nie utrzyma…
Jednak to właśnie w tym miejscu, pewien wędrowny Pustelnik postanowił osiedlić się na stałe. Mimo iż okoliczni mieszkańcy przestrzegali go przed mrocznymi mocami, on jedynie uśmiechał się, odpowiadając:
- Poradzę sobie z tym złem.
Powiadali jedni, że był to odważny krok, a inni, że owy Pustelnik jest niespełna rozumu. Ale jak postanowił tak też uczynił. Pewnego dnia, na skraju bagna pojawiła się chatka Pustelnika, który miał w sobie niezłomną wiarę i gotów był stawić czoło wszelkiemu złu. W jego chatce panował skromny porządek. Wszystkie meble mężczyzna wykonał samodzielnie. Na środku chaty powiesił ręcznie rzeźbiony krzyż, którego blask miał chronić przed złem. Złe duchy nie były zadowolone z nowego sąsiada. Nękały go, stawiając na jego drodze przeszkody, lecz on nie poddawał się. Nocami, kiedy duchy chciały go pochłonąć, pustelnik odpędzał je znakiem krzyża i mocą modlitwy.
Wszystko zmieniło się w jedną niespokojną noc. Złe duchy, wściekłe z niepowodzenia, rzuciły się na chatkę pustelnika, zamierzając ją zniszczyć. Lecz gdy już miało dojść do ostatecznej bitwy, krzyż na ścianie zajaśniał tak jasno, że złe duchy uciekły w popłochu. Postanowiły jednak wrócić i ukarać pustelnika, przygotowując zasadzkę. Przez cały wieczór nosiły garściami piasek i zasypały chatkę. Następnie odeszły, by oddać się uciechom. Lecz na drugi dzień ku ich zdziwieniu, pustelnik stał niewzruszenie obok chatki, która teraz znajdowała się na piaszczystym wzniesieniu. Złe duchy tak się wielce zagniewały, że rozszarpały z zemsty ziemię pazurami, a z pysków toczyła im się biała piana, która następnie pokryła ziemię zamieniając się z czasem w wapno. A wichura, która nagle się rozpętała, zniszczyła i połamała większość drzew. Jedynie silne i potężne dęby przetrwały, choć przybrały dziwaczne kształty. A dzielny Pustelnik pozostał w swojej chacie i przetrwał mężnie starcie z demonami i siłami natury.
Mimo, że od tych wydarzeń minęły wieki, ślady tamtej nocy nadal są widoczne w krajobrazie Zgniłki. A mieszkańcy do dziś przekazują sobie opowieści o odważnym Pustelniku i ostrzegają przed przechodzeniem przez bagna po zmroku.[5]
Duch rycerza
Na rozległym, pagórkowatym terenie niedaleko Wsi Królewskiej górowała kiedyś potężna forteca z czterema strzelistymi wieżami, które niemalże sięgały chmur. Jej solidne mury były otoczone głęboką fosą, pełną wody, która miała bronić dworską ludność przed wrogami. W jej wnętrzu mieszkał rycerz, który z wielką dumą panował nad tą majestatyczną posiadłością. Jego duma była tak ogromna, że aż siły natury postanowiły go pokarać i spuściły na zamek obfite deszcze. Woda w fosie zaczęła się stopniowo podnosić, zalewając w końcu całą twierdzę. To, co było kiedyś symbolem potęgi, zniknęło zamieniając się w gładkie i spokojne jezioro.
Mimo że zamek zniknął, legenda przetrwała. Mówiono, że co roku, gdy nadejdzie Dzień Zaduszny, dokładnie o północy, wody jeziora zaczynają się gotować, a z jego głębin wynurza się starożytna twierdza. Wówczas pojawia się również biały powóz, prowadzony przez rycerza w białej zbroi, z rumakami o lśniącej sierści. Uroczystym krokiem objeżdża on to, co kiedyś było jego własnością. Ale jak tylko przekroczy bramy swojego zamku, cała konstrukcja znika w mroku, a na jej miejscu pozostaje jedynie tafla jeziora, odbijająca blask księżyca.[6]
Zatopiony kościół
W dawnych czasach, w malowniczej wsi Wieldządzu, stał niezwykły kościół o niezrównanej urodzie. Jego serce i największy skarb to olśniewający mszał, który spoczywał na centralnym ołtarzu, będąc oczkiem w głowie parafii. Mówiono, że ten mszał posiadał w sobie siłę, której nie można było pojąć. Jednak nawet w tak spokojnym miejscu jak Wieldządz zło potrafiło znaleźć drogę. Pewnego dnia, w cieniu nocy, zuchwały i niesforny złodziej włamał się do świątyni i ukradł ten cenny mszał. Wiedział jednak, że ten artefakt jest zbyt znany, by móc go łatwo sprzedać, więc schował go w sekretnym miejscu.
Niebiosa, jakby oburzone taką świętokradczą czynnością, pokryły się mrocznymi chmurami. Drżenia ziemi wstrząsnęły podwalinami kościoła, a wiatry szumiały pełne gniewu. Mieszkańcy Wieldządza ze zdumieniem i przerażeniem patrzyli, jak ich ukochana świątynia zapada się pod ziemię, pozostawiając po sobie jedynie rozległe jezioro. Plotki krążyły, że jeśli kiedykolwiek mszał zostanie odnaleziony i przywrócony na swoje miejsce, świątynia powróci z głębin wodnych, wychodząc na powierzchnię tak wspaniała, jak dawniej. Jednak mimo upływu lat jezioro spokojnie lśni w słońcu, a tajemnica mszału pozostaje niewyjaśniona.[7]
Skarb francuski
W dawnych czasach, kiedy wojska francuskie przemierzały chełmińską krainę, istniała rozległa droga wiodąca z Chełmna do Grudziądza. Tą drogą, na której kurz unosił się pod wpływem tysięcy kroków, maszerowały oddziały Francuzów, śpiewając swoje narodowe pieśni i rozbudzając echem okoliczne doliny. Wśród tych maszerujących kompanii było kilku żołnieży, którzy nieśli ze sobą tajemniczą skrzynie. W ciężkim, żelaznym kufrze krył się ich skarb, złoto i cenne kamienie, zdobyte w poprzednich bitwach i przygodach. Gdy zbliżali się do Klęczkowa, może prowadzeni przez przeczucie lub chęć zachowania skarbu dla siebie, postanowili go ukryć. Tuż obok drogi, pod osłoną nocy, wykopali głęboki dół i zakopali swój cenny ładunek, zastanawiając się, kiedy po niego wrócą. Niestety, los chciał inaczej. Ci wojacy nigdy nie wrócili z pola bitwy, zostawiając swój skarb w nieznanym miejscu, ukrytym pod ziemią chełmińską. Lata mijały, a legenda o zagubionym złocie krążyła wśród mieszkańców. Miejsce, w którym spoczywa kufer, zostało jednak zapomniane i porosło dzikimi krzewami, czekając na tego, kto odkryje jego tajemnicę.[8]
Podobna legenda dotyczy również wsi Płużnica.
W latach 1807-1815, kiedy tereny Płużnicy były częścią Księstwa Warszawskiego, do wsi dotarł oddział francuskich żołnierzy, którzy założyli tam obozowisko, by odpocząć przed dalszą drogą. Wojsku towarzyszyła wielka, żelazna skrzynia wypełniona złotem i cennymi kamieniami, zdobytymi jako łupy wojenne. Żołnierze stwierdzili, że niosąc skarb ze sobą narażają się na rabunek, więc kilku śmiałków pod osłoną nocy zakopało owy skarb gdzieś na płużnickich ziemiach. Rankiem wojsko wyruszyło dalej w trasę. Wojacy byli przekonani, że już niedługo po niego wrócą. Przez lata dzielnie walczyli w przeróżnych walkach, wygrywając wiele starć, jednak ostatecznie ponieśli klęskę i zarządzili odwrót. Rozproszone wojska powracające do kraju w pośpiechu zapomniały o skarbie drzemiącym gdzieś w Płużnicy po dziś dzień.[9]
[1] Zob. J. Marcinkowski, Biografie ludzi gm. Płużnica. Pflug z Bartoszewic, W: Płużnickie historie, [dostęp: 06.09.2023], Adres: http://pluznickiehistorie.pl/biografie/1825/
[2] Por. J. Marcinkowski, Opracowania tematyczne, Uciąż - skąd ta nazwa?, W: Płużnickie historie, [dostęp: 05.09.2023], Adres: http://pluznickiehistorie.pl/tematycznie/skad-sie-wzial-uciaz/
[3] Zob. A. Koprowska-Głowacka, Ziemia Wąbrzeska, W: Legendy i podania z ziemi chełmińskiej, Gdynia 2009, s. 96.
[4] W. Łęga, red. J. Gajka, M. Znamierowska-Prüfferowa, Baśnie, legendy i inne opowieści, W: Ziemia Chełmińska. Prace i materiały etnograficzne, t. XVII, Wrocław 1961, s. 444.
[5] Zob. W. Łęga, Zgniłka - błoto diabelskie, W: Legendy Pomorza, Gdynia 1958, s. 84-85.
[6] Zob. A. Koprowska-Głowacka, Ziemia Wąbrzeska, W: Legendy i podania z ziemi chełmińskiej, Gdynia 2009, s. 97.
[7] Zob. tamże, s. 101.
[8] Zob. tamże, s. 22.
[9] Zob. J. Marcinkowski, Historia wsi gm. Płużnica. Płużnica, W: Płużnickie historie, [dostęp: 06.09.2023], Adres: http://pluznickiehistorie.pl/wsie/pluznica/
[1] Zob. W. Łęga, Od autora, W: Legendy Pomorza, Wydawnictwo Morskie, Gdynia 1958, s. 6.
[2] Zob. A. Koprowska-Głowacka, Ziemia Wąbrzeska, W: Legendy i podania z ziemi chełmińskiej, Gdynia 2009, s. 99.